Rano o 6:20 podjechał na Bezrzece do Grażyny mikrobus, żeby zawieźć nas na miejsce zbiórki - PKP. Nastąpiło przekazanie bagaży do własciwego pojazdu. Dziwna "jegomość" zaczeła mowę do powietrza, że Jej zahukany małżonek lubi siedzieć na pierwszym miejscu, a tu panie akurat usiadły. Podróż przebiegała sprawnie widoków ciekawych oprócz pięknych lasów nie było.
- - - - - - - - - - - -- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -- -- - - -- - - - - - - - - - - - - - - - - - - -- - - - - -- - - - -- - - -
Ok 10:00 dojechałyśmy na lotnisko Berlin-Tegel. Wystawione walizki i beżowy tłumok z żarciem, ulokowałysmy na wózeczku za 1EURO. Teraz trzeba odszukać stanowisko Lufthansy, gdzie odlatywał nasz samolot do Frankfurtu. Po wyrobieniu kilku zakrętów : JEST, byłysmy pierwsze, ale się odprawiałyśmy jako 10-te. Helmuty się "powciskały". Po krótkiej odprawie i kontroli Security, weszłyśmy na halę naszego odlotu. Samolot zwyczajny, wystartował o czasie, dali chusteczkę odświeżającą i łyk soku ( chyba pomidorowy ). Po ponad godzinie lotu, wylądowałyśmy we Frankfurcie. Nawet lekko siadł. Teraz biegiem odszukać naszą bramkę z lotem do Mexico City. Po przejściu paru kilometrów ( trochę na bieżni ) znalazłyśmy to wejście. Kolejka ogromna sześciorzędowa, co dalej?! Z boku przechodzą jacyś eleganccy mężczyźni, my ustawiamy się też ( jako 5-te ). Frau Herta bierze bilet i pyta biznes class, ja delikatnie Jej wyciagam z rączki i szprecham Danke schone madame, danke schone, Grażyna powtarza ten sam numer. Jesteśmy w korytarzu do samolotu i nareszcie zajmujemy miejsca nr 49 E, C. Podręczny ląduje w luku nad siedzeniem, a my ze swoim beżowym tłumokiem w dziwne wzorki, siadamy na wąskich siedzeniach ( Boehning 747 ). Tłumok jest bardzo ważny, ponieważ zawiera ok. 5 kg jedzenia ( orzeszki, ogórki, winogrona, kanapki z szynką, ciastka ). Przed 15-tą startujemy do wymarzonego portu lotniczego.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -- - - - -- - - - - - - -- - - - - - -
Po 2 godz. postu, tłumok bierzemy na kolana i zaczyna się wielkie żarcie, teraz czas się zdrzemnąć ( całą noc przewracałyśmy się, żeby nie zaspać ) po chwili budzenie do posiłku - oczywiście koszerki nie mieli, proponuje beef, niech będzie. Najedzone znów śpimy, ale budzi nas głód i znów tłumoczek ląduje na kolanach. Ludzie z boku patrzą, co to za głodomory jadą, ale my to robiłyśmy z nudów. Czas się dłużył, po 6-ciu spankach i paru jedzonkach była 19:00.
- - - - - -- - - - - - - - - - ----------------------- - - - - - - -- - -- - - - - - - - -- - - -- - - -- - - - - -- - - - - - - - - - - - - - - - - - - -- - - - - -- - - - - - - - - -
Na 14 godz. lotu dali 2 x jeść. Później straciłyśmy rachubę czasu, bo cały czas było widno. Siedzenia były wąskie i bardzo niewygodne, więc się cały czas kręciłam albo chodziłam po przejściu. Mała pyta : czemu tu prawie sami mężczyźni? Skąd mam wiedzieć, a to oni jechali na mecze! Po tych niedogodnościach wylądowaliśmy w Mexico City, ich czas 19:00 nasz 2-ga w nocy. Teraz musimy jakoś wyjść i odszukać wejście do samolotu Mexicana Line lecącego do Acapulco. Pytamy "siniore" jak dalej, więc najpierw - IMIGRATION - potem sala B dochodzimy do ogromnej grupy menów, którzy stoją w ośmiu rzędach, każdy rząd ok. 100 ludzi, nie długi. Sauna okropna, brak klimatyzacji, każdy chłodzi się paszportem. Najpierw wystąpiła we mnie taka złość z bezsilności, do tyłu nie da rady, nie mamy skrzydeł i nie fruwamy, więc trzeba cierpliwości i stać tak jak wszyscy. Tasiemiec posuwał się przez ponad 2 godz. Zmordowane, głodne ( tłumok prawie pusty ) tuptamy w poszukiwaniu sali B. Po pewnym czasie jest. Zgłaszamy się do Mexicana Line dostajemy bilet i nikt nie wie, kiedy ani na, które wejście czekać!! Ludzie ogromnie przyjaźni, życzliwi, uśmiechnięci interesują się nami. W końcu wywiesili tablice z nr lotu do Acapulco, jest nadzieja, czekamy, prawie północ, u nas ludzie idą do pracy, a my walamy się na lotniskach na własne życzenie. Zaczyna się odprawa, wchodzimy do samolotu, zasiadamy i od razu zasypiamy.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -- - - - - - -- - - - -- - -- - - - -- - - -- - - -- -- - - -- - - -- - - -- - - -- - -- - - - -- -- - - - - -- - - - - - - --
Steewardessa budzi nas przed lądowaniem. Wyczłapujemy sie powolnym krokiem, odprawa, bagaż security i do wyjścia. Przejmują nas kolejni pracownicy z upoważnienia hotelu. Limuzyna hotelowa czeka, kierunek Hotel Ritz. Jedziemy przez oświetlone miasto, gwar w restauracjach, otwarte sklepy 24h, sieć OXXO, samochody mijaja nas z dość dużą prędkością. Taksówki to VW garbusy w kolorze białym z niebiskimi nadkolanami, słychać klaksony i wycie syren policyjnych. Dojeżdżamy do hotelu, wita nas ochrona, bagażowy ładuje bagaże na złoty wózeczek i podjeżdża w stronę recepcji. Po załatwieniu formalności i uzyskaniu niezbędnych informacji udajemy się do windy, pokój nr 621. Po otwarciu drzwi biegnę na taras zobaczyć, czy jest widok na ocean - JEST, przeraźliwy huk wita nas mówiąc - TO JA TWÓJ PAN. Pokój duży z małżenskim, amerykańskim łóżkiem ( kapy we wzory, fu ) dodatkowa kanapa w tzw. salonie, łazienka średniej wielkości i hałasująca klima. Oprócz widoku nic mi się nie podoba. Zasiadamy do jedzenia hotelowego ( tłumok pusty ) i walimy fochy. Nie taki, nie taka, nie takie, jest zimno, dłubiemy przy wyłącznikach na próżno. Kładziemy się spać, w nocy budzę się ciągle!!!