Dzień zaczyna się od przywitania z oceanem, z balkonu, piękny widok. Na plaży chodzą beztroscy ludzie, nikt nikomu się nie przygląda i niczemu nie dziwi. Wolność w pełnym wydaniu. Po śniadaniu, przeważają dania meksykańskie ( nie jestem zachwycona ), idziemy na plażę. Upał nieprzeciętny, leżymy w cieniu dużego parasola. Handel obnośny kwitnie, do tekstyliów dołączają roznosiciela róznych sałatek ( tace z pożywieniem noszą na głowie ) oraz owoców na patykach. Oferują też masaże, pedicure, manicure, tatuaże. Przychodzi do nas ze skuterów Felix ( Roxy ) i zaprasza nas na przejażdżkę. Jestem zainteresowana PARASZUTEM tj, łódź, która ciągnie mnie na linie, a ja pod parasolem ( taka motolotnia ). Start i lądowanie odbywa się z platformy umieszczonej na oceanie. Umawiamy się, że jak będzie dobry wiatr to się zdecyduję. Nie boję się, ale nie mam nastroju, Muszę się psychicznie nastawić.
- - - - - - - - -- - - -- - - - -- - - -- -- - - - - - -- - - -- -- - - - - - - - - - - - - -- - - -- - - - - - - - - -- - -- -
Oddajemy się rozmyślaniom i obserwujemy ocean oraz tzw. sklepikarzy z wieszakami na ramieniu. Lunch jest zawsze od 13:00 - 16:00, postanawiamy coś zjeść, jest tego od groma, ale preferujemy inne smaki. Po lunchu wygłupy w ocanie i obserwacja przemiłych ludzi. Postanawiamy po kolacji wybrać się na stary rynek tzw. - ZOCALO. Pytamy w recepcji jak dojść, tłumaczy nam w większości po hiszpańsku ( parę słów po angielsku ) i wychodzimy. Gwar, klaksony bez przerwy, samochody pędzą, pieszy musi przebiec. Mamy szczęście, ruch dla nas zatrzymuje policjant.
- - - -- - -- - - -- - - -- - - -- - -- - - - - - - - - - -- - - - - -- - - - -- -- - - - - - -- - - - - - - - -- - - -- - - -- - - - -
Idziemy bez konkretnego planu, pytamy seniora jak dojść, karze nam skręcić w lewo. Wchodzimy w bardzo ciemną ulicę, zaczepki na każdym kroku, po minięciu paru przecznic ZOCALO nie widać. Pytana seniorita proponuje nam, żebyśmy pojechały autobusem i tak też robimy ( 5 peso ) na osobę. Kierowca wiezie nas i dowozi do celu. Wysiadamy na rynku, wokół pełno handlarzy z różnymi towarami, najwięcej kolorowych balonów, ogólnie brudno. Ludzie ciekawie się nam przyglądają, nadal nie ma białych. Kościół jest zamknięty ( 21:00 ).
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -- - - - -- -- - - - - - - - - - -- - - - - - - - - -- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Budy z badziewiem proponują nam swoje wyroby. Zorientowałyśmy się jak wielki jest rynek i postanawiamy wrócić do hotelu. Pytamy kierowcę - Hotel Ritz ( stoją różne autobusy, napisy nic nam nie mówią ). Samochody pędzą jak oszalałe oraz koniki z bryczkami. Bryczki są przyozdobione kolorowymi balonikami, fajnie to wygląda. Stoimy niepewne co dalej, a tu jakiś autobus przejeżdża jezdnią po ukosie ( świst - gwizd ). Caballeros macha do nas i w biegu wskakujemy do tego autobusu.
- - -- --- - -- - --- - -- - - - - --- - - --- - - - - -- - - -- - --- -- - - - -- - - -- -- - - --------- -- -- -- -- - - -- -- -- - - - - - - -
Kierowca wzrostu ok. 147cm, bardzo szczupłej budowy ciała, trzyma dużą kierownicę i się śmieję, do pudełka po konserwie wrzucamy 10 peso i zasiadamy. Nasz gwizdacz wisi na poręczy w brakujących drzwiach autobusu ( autobusy nie mają z przodu drzwi ). Chłopiec tam uczepiony informuje przechodzących dokąd autobus jedzie. Zaczyna się koncert, nad małym driverem są reflektory i żaróweczki jak w dyskotece, błysk i głośna muzyka w stylu latino. Patrzą na nas z zadowoleniem, a my śmiejemy się jak oszalałe. Dziadek śpi, młodzi nie zwracają na to uwagi. Po 20 min. dojeżdżamy pod hotel, dorzucamy 10 peso za rozrywki i lądujemy w holu hotelu. Huk oceanu około północy usypia nas.